— No, będę miał bratowę dobrze znajomą, trzpiota jakiego świat nie widział. Nie długo mieszkali w Paryżu, a w hotelu na raz trzy romanse poczęła, tak się nudziła!
— O! o! o! — odezwał się profesor — płocha?
Kelner głową pokręcił.
— No, ale się umityguje — dodał.
Żak jeszcze się śmiał i prychał.
— Osobliwy trafunek! — zawołał.
Chociaż do Bolesława miał żal i rad by był, aby mu się mała jaka nieprzyjemność wydarzyła, któraby pomściła lekceważenie familii — profesor Maciórek stanął w obronie przyszłéj narzeczonéj siostrzeńca.
— Grunt — rzekł — iż z pewnością bogata, bo zapisy są prawne, a o te się ja u ludzi kompetentnych dowiadywałem. Na inne tam okoliczności człowiek rozsądny powinien patrzéć przez szpary. Wywiezie ją, ożeniwszy się, na jaki rok, ludzie zapomną o tém co było, majątek mu wstęp wyrobi do świata — i — kobieta się ustatkuje.
— A co mnie tam do tego — odparł Żak — śmieję się tylko, iż się tak złożyło, że ja ją dobrze znam, a wiele jéj figlów wiem. Ale, mniejsza o to, niech się sobie żeni. Co nam tam!
Pierwszym razem na tém się skończyło. W kilka dni potém siedząc nad szachami w kawiarni, Maciórek dostrzegł wchodzącego do niéj Bombasteina. Nie miał ochoty zbliżać się do niego, ale stary znajomy sam się przysunął ku niemu.
— Jak się tam profesor ma? hę?
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/307
Ta strona została uwierzytelniona.
— 95 —