— Panie Samuelu! — podchwycił gorąco profesor — proszę nie wątpić.
Przy grzeczném tém zapewnieniu przyszedł mu jednak na myśl ów obiad uroczysty, na który proszonym nie był, a którego dotąd strawić nie mógł.
— Ja — kończył Maciórek — ja czyim mam honor być przyjacielem, temu do końca i zawsze stałego przywiązania daję dowody. Nie uchybiam nigdy, nawet w małéj rzeczy, nawet w najmniejszéj.
Słowa te były wymówione z takim przyciskiem, że p. Samuel znaczenia się ich domyślił, przypomniawszy sobie ów obiad nieszczęśliwy.
— Ale, ale — odezwał się — co mi na myśl przychodzi! Miałem oddawna tłómaczyć się profesorowi, dla czego nie ośmieliłem się go prosić na ów finansowy obiadek. Położyłem go na liście, nie wiem dla czego p. Bolesław skasował jego nazwisko, i powiedział mi — Nie trzeba.
— Z jakiejże racyi? — z zapałem począł Maciórek. Przyznam się panu, to było uchybienie, które uczułem mocno. Tak jest — nieszło mi o obiad, szło o honor!
— Mnie się zdaje — dołożył Bombastein — że siostrzeniec pański lękał się, aby go to nie żenowało.
— Jakto żenowało? cóż to ja w towarzystwach nie bywałem? Ja dwa razy u ministrów obiad jadłem! Fraka nie mam? znaleść się nie potrafię? Bał się żebym szparagów nie jadł od grubego końca?
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/310
Ta strona została uwierzytelniona.
— 98 —