— Ale co, starać się! trzeba zrobić i po wszystkiem!
To mówiąc, spojrzał nań Sanermann natarczywie.
— Wie pan, ja w tym domu pańskiéj narzeczonej mam wpływ, nie kryję się z tém, że jeśli zwlekać będziesz, ja wszystko popsuć mogę.
Bolesław się zarumienił z gniewu.
— Ale do tego nie przyjdzie! — rzekł, chwytając go za ręce grzeczny pan Sanermann — to się tak mówi, pan dopełni, co obiecał. Ja jestem o tém przekonanym...
Wziął za kapelusz...
— Mnie o skutku uwiadamiać niema pan potrzeby — dodał śmiejąc się — ja w kancellaryi Samuela mam swoich ludzi, dadzą mi znać natychmiast. Ma pan czas do wieczora. Dwa słowa powiesz i wyjdziesz — cała rzecz skończona. Do widzenia, kochany panie, do widzenia. Czekam na skutek!
Wyszedł zostawując pana Tanczyńskiego w głębokich rozmysłach. Jak sobie miał postąpić z panem Samuelem, nie wiedział sam. Czuł, że wiele mu był winien, a choć Bombastein spekulował na nim pewnie, stosunki ich zbliżyły, zerwać je nagle trudno było, niewygodnie, przykro. Szczególniéj milczący i wstrzemięźliwy pan Bolesław obawiał się osobistéj rozprawy, oko w oko — gniewu p. Samuela, wymówek, sceny, może nawet owego adjutanta wiernego, pułkownika, który chwalił się w życiu dwoma pojedynkami.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/320
Ta strona została uwierzytelniona.
— 108 —