— Przepraszam pana, hrabiego niema w domu — zawołał prawie nieprzytomnemu Bombasteinowi.
— A gdzież jest?
— Niewiem proszę pana — odparł Jacuś, któremu pomięszanie i niepokój Samuela, czyniły prawdziwą przyjemność — pan mi powiedział, że niewie kiedy powróci.
Stanął zmięszany Bombastein, wodząc dokoła jakby obłąkanemi oczyma. Niewypadało mu chłopca egzaminować, lecz się powstrzymać nie mógł.
— Czy listy jakie odebrał? czy kto był? cóż się stało? — zapytał.
W łobuziej naturze chłopca było płatanie figlów, śmiało patrząc w oczy pytającemu, im go więcéj skłopotanym widział, tém większéj nabierał ochoty coś zmalować.
— E, proszę pana! albo ja to tam mogę wiedziéć, co się u pana dzieje? Dużo osób było, coś głośno gadali, potém pan siadł pisać list.
— Ale któż był? kto? — pytał natarczywie Samuel, szukając po kieszeniach drobnych, aby chłopca zachęcić do mówienia. Ruch ten ręki, wcale przyjemne dlań zwiastujący następstwo, nie pobudził do mówienia, owszem powstrzymał je aż do skutku.
Dopiéro uczuwszy drobne w ręku, Jacuś spoufalał i stał się serdeczniejszym.
— Ostatni co był, proszę pana, to tak jakiś jegomość, ot — jak pan, nie przymierzając — nawet zdziebdziątko z nosa do pana podobny — czarne
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/323
Ta strona została uwierzytelniona.
— 111 —