dać butelkę, Maciórek dobywał okulary i czytał, domyślając się wszystkiego, lecz udając, że nic nie wie.
List przebiegłszy, oddał go z chłodną krwią panu Samuelowi.
— Co to ma znaczyć? wytłomacz mi pan, co to ma znaczyć? — wołał bijąc o papier Bombastein.
— To znaczy — odparł profesor — że ten błazen, dla którego nie ma nic świętego, znalazł sobie już gdzieś lepszą sperandę!
— Doszedłem, że się żeni, chociaż niewiem jeszcze z kim — rzekł p. Samuel — ale mu to przecie nie przeszkadza być ze mną w interesie.
Maciórek się namyślał; zemsta za obiad i lekceważenie w sercu mu kipiało.
— Warto by mu dać naukę — rzekł — ale się należy zastanowić nad środkami. Ja jeden w ręku mam, i zdaje mi się, że gdy go użyję, chłopiec się będzie musiał upokorzyć i do waćpana powrócić. Lecz, środek to radykalny! radykalny! — śmiejąc się, dodał Maciórek.
Bombastein patrzał i słuchał, nic nie rozumiejąc.
— Nie idzie mi o niego — rzekł — ale w téj chwii usunięcie się jego będzie dla mnie szkodliwém. Rób pan co możesz, aby temu zapobiedz, późniéj...
Niedokończył gniewny p. Samuel, lecz w myśli rzekł — późniéj, ja go sam wypędzę.
Profesor stał zadumany, walczył z sobą — zemsta przemogła. Z Bolesława żadnéj się nie spodziewał pociechy — potrzeba mu było dać nauczkę.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/326
Ta strona została uwierzytelniona.
— 114 —