czas okiem rzucić na nie, gdy drzwi się otworzyły i Monsieur Jacques w białych rękawiczkach, z kapeluszem pod pachą, cudownie ufryzowany, z uśmiechem na ustach, z nizkim ukłonem zjawił się w progu. Spojrzawszy nań, panna Aurora mimowolnie krzyknęła i pobladła, zmieszała się mocno, nie umiała przemówić słowa.
Żak zbliżał się ku niéj ze śmiałością dawnego, dobrego znajomego.
— Jak to się ludzie spotykają! — odezwał się z grzecznością przesadzoną. — Nigdy w świecie nie spodziewałem się mieć szczęście widziéć pani?
— Ale zkądże pan — tu? pan byłeś w Paryżu? — drżącym głosem i niespokojnie trochę oglądając się, odezwała panna Aurora.
— W tych samych, a nawet wyższych obowiązkach, co w hotelu paryzkim zostałem tu powołanym — rzekł Żak. Przypadek, istny traf szczęśliwy dla mnie dozwolił mi się dowiedziéć o pobycie pani.
Aurora poczynała powoli odzyskiwać przytomność.
— Sądziłem, że obowiązkiem jest moim przedstawić się jéj, złożyć uszanowanie, a zarazem podziękować.
— Za co? — spytała zdziwiona panna.
— Za to szczęście, które naszą familię spotyka... — rzekł Żak.
— Jakie? co? trochę niecierpliwie już zawołała panna.
— Mój brat
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/331
Ta strona została uwierzytelniona.
— 119 —