Aurora stała, nierozumiejąc.
— Mój brat, tak zwany hrabia Tęczyński, rodzoniuteńki brat mój, jak mówią, miał łaskawe jéj względy pozyskać.
— Brat! waćpana brat! — krzyknęła, odskakując zmarszczona, z twarzą zaczerwienioną Aurora — brat!!
— Rodzony mój brat, pani! potwierdził kelner. — Trudno się wypierać, gdy tak jest — dodał — mogę mu to w oczy powiedziéć.
Oniemiała stała panna. Zdawało się jéj, że w nią piorun uderzył. Gabinet, w którym siedział Bolesław, rozdzielało parę pokojów, nie mówiąc nic posunęła się ku drzwiom na przestrzał otwartym, i zawołała p. Bolesława po imieniu.
Niewiedzący o niczem, wstał zwolna narzeczony i wolnym krokiem zbliżył się ku salonowi. Rzucił okiem na wołającą go pannę, i przestraszył się zmienionéj gniewem twarzy.
Przeczuwał już coś złego, lecz nie mógł odgadnąć, co go czeka. Przyśpieszył i zwolnił kroku, zawahawszy się.
— Chodź-że pan — tupiąc nogą, podniesionym głosem poczęła wołać Aurora — chodź pan.
Gdy Bolesław stanął we drzwiach, ręką mu wskazała na Żaka.
Spostrzegłszy go narzeczony pobladł. — Brat, nie straciwszy wcale zimnéj krwi, przywitał go zdaleka.
— Kochanego pana brata!
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/332
Ta strona została uwierzytelniona.
— 120 —