— Choć to pan powinieneś zrozumiéć, że już mi się tego małżeństwa odechciało. A pfe! kelner z hotelu szwagrem, to ślicznie! Jakby się opiekun dowiedział. Nigdy w świecie, nie mogę — nie — nie mogę.
Bolesławowi twarz zaszła krwią.
— Ale pani z nim byłaś w przyjaźni, jak powiada? — ozwał się szydersko.
— Wielka rzecz co on tam gada? — odparła Aurora. — A gdyby tak i było? A panowie się nie umizgacie do ładnych garderobianek? Chłopiec przystojny i taki sprytny! Dla tego za jego brata iść — a pfe... daj że mi pan pokój. — Proszę o mój pierścionek?
Gwałtownym ruchem zdjął go z palca Bolesław i rzucił na ziemię. Aurora, śmiejąc się, podniosła i poszła ku niemu.
— Wstydź że się pan tak gniewać! cóż to znowu jest? Możemy zostać dobremi przyjaciółmi, przychodź pan sobie do mnie, będziemy się śmiać i gawędzić. — Ja nie mam urazy. — Słowo daję...
— Co mi tam? Pójdę za mąż czy nie? Jutro, po jutrze? wszystko jedno... Jakem się zamknęła w gabinecie, namyślałam się, namyślałam, aż mi głowa trochę boleć zaczęła. Nie, za młodego chłopca iść, mnie — niema żadnéj kalkulacyi — zawsze to niewola i niewygoda, ja sobie wyszukam takiego, którego i widywać nie będę potrzebowała. — Dam mu tam co...
Bolesław stał, w okno ciągle patrząc, nieporuszony.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/335
Ta strona została uwierzytelniona.
— 123 —