Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/340

Ta strona została uwierzytelniona.
—   128   —

— Nie dano mi żadnéj.
— Jakto? — groźnie krzyknął Bolesław. — Cóż ci powiedziano?
— Wyszedł sam pan do mnie — tu Jacuś włosy sobie poprawił — i powiedział mi. — Nie ma nic pilnego, ja sam odpowiedź w tych dniach przyślę.
— Jak to — w tych dniach! — zawołał z gniewem Boleś — toś nie dosłyszał chyba.
— Słowo honoru — w tych dniach.
Bolesław się zamyślił. widocznie sprawa gorzéj stała, niż sądził. Do kogo się miał uciec, co zrobić? nie mógł jeszcze rozsądzić. Nie było się co łudzić — z wielkiéj wysokości runął głęboko. — Jak wszyscy jemu podobni awanturnicy, nim potrafił nowy jakiś plan ułożyć, stracił zupełnie przytomność — obawa chwyciła za serce. — Co począć?
Tegoż wieczora, obliczył się p. Bolesław ze wszystkiem, co miał; nie rachując tylko długów. — Gotowizna w biórku wynosiła około trzechset złotych, ładne bardzo fraszki sam niewiedział jaką miéć mogły wartość, sprzęty wzięte zostały na kredyt. Należało się oprócz tego krawcowi za garderobę, coś w restauracyi, drobnych dłużków po mieście miał sporo...
Z rachunku z p. Samuelem, u którego czerpał, najczęściéj wybierając naprzód naznaczoną mu pensyę — prawdopodobnie lub nie wiele albo się nic nie mógł spodziewać.
Do kogo by się mógł udać, co przedsięwziąć, nie wiedział wcale. Czuł, że odwołanie się do Sanermanna było niemożliwe i niemogło żadne-