go miéć skutku. Całą prawie noc przemęczył się tak, usnął nad ranem i obudził późno. Wychodzić na miasto nie miał ochoty ani potrzeby, nie ubrany nawet przesiedział część dnia w krześle, oczekując na zapowiedzianą rezolucyę Bombasteina.
Profesor w części tylko zawiadomiony przez Żaka, który mu scenę swą w domu p. Aurory opowiedział, mocno był ciekaw dowiedziéć się reszty. Jako neutralny na pozór w téj sprawie, nazajutrz postanowił dotrzéć — i poszedł do siostrzeńca.
Godzina była popołudniowa, gdy Jacuś, nie pytając nawet pana o pozwolenie, wpuścił go. Maciórek wszedł majestatycznie aż do gabinetu, w którym siedział gospodarz domu.
— Dobry wieczór. Cóż to czy chory jesteś? Przypadkiem przechodząc spostrzegłem Jacusia — który mi powiedział, że jesteś w domu.
Bolesław nie umiał jeszcze odpowiedziéć.
— Wuj nie wie? — zawołał.
— O czém? gdzie? co?
— O pięknym postępku kochanego braciszka! pana Jakuba?
— Cóż zrobił!
— A! widać się chciał pomścić na mnie za to, żem go przyjął jak brata. Wpadł wczoraj do panny, którą gdzieś pono widział w Paryżu, i zameldował się jéj jako brat jéj narzeczonego.
— Historye! — rzekł profesor — i cóż?
— Wszystko zerwane — zawołał Bolesław. — Ja się z tego cieszę!
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/341
Ta strona została uwierzytelniona.
— 129 —