— Jakim sposobem — odezwał się Bolesław z gorzkim uśmiechem. — Starając się o pannę, będąc zmuszonym do pewnéj reprezentacyi jako spólnik Bombasteina?!
— Trzeba zawsze żyć z jutrem — rzekł dogmatycznie profesor. — Widzisz, coś ty sobie tém swojém szałapuctwem narobił! Ha! a niemówiłem?
— Wuj wszakżeś chwalił wszelkie moje projekta! — zawołał Tanczyński.
— Zawsze warunkowo — odparł Maciórek. — Projekta o tyle są dobre, o ile się udają. Byłeś nie praktycznym. Sam winieneś sobie. Nie godziło się zrywać z poczciwym tym Samuelem, póki ptaka nie miałeś w garści.
— Któż mógł przewidziéć, że Żak będzie tak podłym?
— Wszystko złe zawsze należy przewidywać, a dobremu niedowierzać — to moja zasada — odezwał się profesor. — Z wami młodymi daremna rada, kuj, kuj, gadaj, nawracaj, lekkomyślność, zawsze toż samo! A w końcu bieda...
Bolesław westchnął.
— Nieszczęśliwa rodzina — zawołał — do któréj się takie indywiduum przypląta jak ten nikczemny Żak.
— Ale bo co się stało Żakowi! — zamruczał profesor — to nie jest tak zły chłopiec! Fantazya! Zdało mu się, że cię wyrwie z rąk téj płochéj zalotnicy! mógł to uczynić w najlepszéj myśli.
— Niech go tam kaci porwą! — wrzasnął Boleś.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/343
Ta strona została uwierzytelniona.
— 131 —