Jedna jedyna izdebka składająca całe mieszkanie, z żelaznym piecykiem starym, łóżkiem w kącie, stolikiem, parą krzeseł i komodą, z któréj bejc się mocno pościerał, nagą była i smutną. Podróżny kufer wyszarzany stojący w rogach łóżka, napół otwarty był, wyzierały z niego suknie przeszarzane, inne leżały porozrzucane po kątach.
Na stoliku zgaszona świeca, kilka kawałków papieru, zmięty krawat, trochę drobnych rozsypanych pieniędzy, karafka z wodą, talerz z zastygłą tłustością, w nieładzie były porozrzucane.
W izdebce mocno czuć się chłód dawał, jedyne okno było zamarzłe i ledwie szary dnia blask przepuszczało. Podłoga od dawna nie zamiatana, okryta była szczątkami różnemi stanowiącemi historyą niedawnéj przeszłości.
Zapukano do drzwi.
— Kto u licha? — odezwał się głos ochrypły i głowa leżącego podniosła, okryta włosami czarnemi rozrzuconemi i zwichrzonemi. Trudno było w niéj poznać nie dawno jeszcze tak pięknego i wytwornie zawsze ubranego pana Bolesława Tanczyńskiego, chyba po zuchwałym i dumnym wyrazie twarzy, która go i teraz zachowała.
— Kto u licha?
Wzrok oczu zmrużonych prawie gniewnie zwrócił się na drzwi.
— Któż tam? — zawołał.
W krótkiem futerku, z laską w ręku wsunął się ciekawie rozpatrując, doktor Bazyli. Ten, nic a nic się był nie zmienił, nieco mu może ciała przyby-
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/346
Ta strona została uwierzytelniona.
— 134 —