ło. Na twarzy jego dawny spokój panował. Wszedłszy i drzwi za sobą zamknąwszy, stanął jakby niedowierzając oczom swoim.
Tanczyński, który był podniósł głowę, zobaczywszy doktora, na pół ją znów ukrył w poduszki.
— Jakżeś ty do mnie trafił? — odezwał się grobowym głosem.
— Znikłeś mi oddawna z oczów, dowiadywałem się — rzekł doktor — nie wyobrażałem sobie żeby — żebyś był w takim położeniu.
— W jakiem położeniu? — odparł głos z pod poduszki. — Chwilowe kłopoty...
Zmilczał nieco. — No, prawda — dodał — że w tym momencie jestem w ambarasie.
Doktor usiadł w nogach łózka.
— Jakimże sposobem aż do tego przyszło? — zapytał.
— Pytasz o to! proszę cię! — zawołał Bolesław — podłość ludzka, intrygi, szelmostwa! Człowiek idący prostą drogą zawsze się znajdzie prędzéj późniéj w tém położeniu.
— Ale przecież? jakim sposobem? Miałeś miejsce, mówiono że stałeś świetnie, że były nadzieje jakiegoś ożenienia? niewiem...
— Ożenienia! — podchwycił Bolesław podnosząc się na łokciu — ale jakiego! jakiego! Z osobą wykształconą, arystokratycznego pochodzenia, z najpiękniejszemi stosunkami, ze sperandami na przyszłość!! Wszystko to zabiły nikczemnych ludzi zazdrość i intrygi. Oczerniono mnie najniewinniéj
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/347
Ta strona została uwierzytelniona.
— 135 —