— usunąłem się sam, oburzony. Wolałem znosić nędzę.
— Ale, to nie potrwa — dodał Bolesław — mam jeszcze bardzo możną rodzinę, mam środki.
Chwalił się tak, a doktor słuchał cierpliwie, choć znając go z uniwersytetu wiedział, że te nadzieje były próżne, a raczéj zmyślone. Nie mówił jednak nic, bo mu go serdecznie żal było. Dopiéro gdy się Bolesław wygadał i ulżył sobie, doktór począł łagodnie.
— Wszystko to dobre, mój kochany kolego, ale daleko by lepiéj było nie spuszczać się na familię, nie spieszyć z ożenieniem, oszczędnie żyć i powoli dopracowywać się przyszłości. Masz zdolności, masz młodość.
— Słuchaj — odparł Bolesław — zdaje mi się żeśmy już nieraz o tém mówili. Drogi ludzkie są różne jak charaktery i temperamenta, ja nie umiem iść powoli.
— I dla tego padasz! — odezwał się doktor.
Bolesław ukrył głowę w poduszki.
— Przyszedłeś mnie karmić temi morałami — mruknął.
— Nie — odparł doktór — mylisz się. Jestem sam w dorobku, kapitałów niemam, lecz pomogę ci chętnie. Ile ci potrzeba abyś na nogach stanął? mów!
Bolesław się porwał, oczy mu się świeciły.
— O! ja wiem — zawołał wyciągając chudą rękę — tyś poczciwy, ty serce masz złote. Wierz mi od-
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/348
Ta strona została uwierzytelniona.
— 136 —