Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/355

Ta strona została uwierzytelniona.
—   143   —

nieważ miał zamiar dotrzéć tego jeszcze wieczora do kamienicy Rehmajera dla powzięcia języka, Bolesław wstał żegnając wuja.
— Mój kochany — odezwał się Maciórek z powagą zwykłą — ustatkuj że się, proszę, zrób raz stały jakiś projekt, nie rozrywaj się, wszystkie siły swe skieruj ku jednemu celowi. Niech że ci się choć tak powiedzie jak Żakowi, który, jak na siebie, świetną wygrał stawkę.
— O! ja — spodziewam się przecie coś lepszego — rzekł układając włosy Bolek. Człowiek bez wychowania, pospolity, bez manier, spodziewam się, żem więcéj wart od niego.
— Ale tu o to idzie, żebyś więcéj niż on potrafił — rzekł profesor — ludzie nie mierzą się tém co są warci, lecz tém co zrobić mogą. Sam widzisz, że cię prostaczek przez kij przesadził.
— To się bardzo szczęśliwie stało! — zakończył.
Wieczorna wycieczka ku kamienicy Rehmajera tém bardziéj na rękę była p. Bolesławowi, że jego strój na mroku nocnym zyskiwał. Znał wybornie wszystkie obyczaje domowe i ufał, jeśli się tu nic wciągu tego czasu nie zmieniło, że stając na przesmyku, którąś z panien spotkać może.
Na dole w sklepie korzennym ruch był wielki, tu się kucharki zaopatrywały w pieprz za trzy grosze, w bobkowy liść, mączkę cukrową, świece, kawę i różne domowe potrzeby. Zdala dojrzał już p. Bolesław znanych sobie sklepowych chłopców, i sprzedających komisantów. Wszystko po staremu na miejscu było, tylko zbliżywszy się nieco, za-