Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/356

Ta strona została uwierzytelniona.
—   144   —

uważył baczny postrzegacz, że służba sklepowa tak głośno i swobodnie gospodarowała jakoś, jak nigdy, chyba gdy starego Rehmajera wcale się nie spodziewano.
I on więc śmieléj wszedł na próg sklepu, w którym blizko już lat dwa się nie pokazywał, pod pozorem kupienia papierosów, bo i tych dystrybucya łączyła się do wyprzedaży innych delikatesów.
Pan Derbisz pierwszy komisant, człek wesoły, postrzegłszy dawną znajomość, powitał ją dotykając aksamitnéj czapeczki.
— O to, sto lat? gdzież to pan bywał? — spytał.
— A! różnie — rzekł Bolesław, który się chwalić lubił — jeździłem trochę po świecie. Cóż tu u państwa słychać?
— A! u nas? pan nic nie wie! — rzekł Derbisz — niestety! pryncypałaśmy stracili! A! panie, człowiek był zdaje się nic. Stał bywało w kątku, ręce w tył założywszy, cały słowa nie mówiąc — a jak go nie stało! prawéj ręki, powiadam panu nam zabrakło! Idzie wszystko kulawo.
— Cóż więcéj w domu u państwa? — cicho odezwał się Boleś, którego wiadomość o śmierci czcigodnego Rehmajera, zamiast zasmucić, jakoś raźniejszym zrobiła. Co więcéj.
— A cóż? nic, nic, bieda!
— Panny powychodziły za mąż? — odważył się spytać Boleś.
— Są tam projekta! są — rzekł Derbisz — lecz pewnego dotąd niema nic. My panie, dla starszéj