Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/357

Ta strona została uwierzytelniona.
—   145   —

panny potrzebujemy fachowego człowieka. Ja sam wydołać nie mogę.
Paczka papierosów leżała już dawno na stole, Boleś zapłacił, ukłonił się grzecznie i wyszedł. Powiodło mu się nader szczęśliwie, szło tylko teraz o to, ażeby mógł w jakikolwiek sposób widziéć się z tém bóstwem, które mu naprawiało krawaty. Nieśmiało posunął się na pierwsze piętro, ufając gwiaździe szczególnéj. Słabiuchne światełko oszczędne rzucało smutny blask na nieczyste schody, ale tylu pamiątkami usłane. Gdy p. Bolesław doszedł na piętro, otworzyły się właśnie drzwi i główka średniéj panny Rehmajerównéj wysunęła się ciekawie, rozglądając. Oczekiwała ona na kogoś, bo wschody tradycyjnie służyły do zawiązywania niedozwolonych prawnie znajomości, i do ich utrzymywania tajemniczego... Pomimo słabego oświetlenia panienka poznała Bolesława, i wybiegła ku niemu.
— A, Boże wszechmogący, to pan! — poczęła wołać — to pan! Cóż się z panem działo! Arcia oczy wypłakiwała...
— Byłem w podróży, potém chory — rzekł Bolesław.
— Chcesz pan się z nią widziéć? prawda? ja pobiegnę. Albo nie — mówiła zniżając głos dzieweczka — pan możesz śmiało zajść do jéj pokoju. Mama o téj porze nigdy tam nie chodzi. Gdyby broń Boże nadeszła, no to co? świecę zgasić! i po wszystkiem!