— Z czém że pan do nas powraca? — dodał śmiejąc się Sanermann — ludzie powiadają, że z projektami.
— Może to być — rzekł krótko Bolesław — jeszcze nic stałego nie mam obmyślanego.
— No, bo gdyby co było do zrobienia, pan wie, ja lubię być czynnym, i zemną idzie gładko, coulant. Cha, cha!
Bolesław podał mu cygaro; był zamyślony, zamknięty, milczący.
— Od familii mojéj spodziewam się nareszcie odzyskać należne mi kapitały — rzekł. — To prawda, że nie bardzo dotąd wiem, co z niemi zrobię. — Chciałbym je użytecznie dla kraju i dla siebie obrócić.
— Dla kraju? — podchwycił Sanermann — to tak się mówi — ale pierwsza rzecz dla siebie. U nas, to prawda, weszło teraz w zwyczaj mówić, że się wszystko robi dla kraju. Tyje kto, to dla ogółu, zbiera kapitały, to dla ojczyzny. Kupuje dobra, poświęca się dla gospodarstwa krajowego — no! tak ale pieniądze się dla tego chowa do swojéj kieszeni! cha! cha...
— Nie zaprzeczy pan — przerwał Bolesław z wielką serią....
— Ja niczemu nie przeczę! — odparł żywo Sanermann — byle mnie dobrze było, co mi to szkodzi, że się kraj z tego cieszy! — Mnie mówiono — dodał — że pan szuka spólnika?
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/367
Ta strona została uwierzytelniona.
— 155 —