— Ale z duszy serca! — chwytając go za ręce, zawołał Sanermann. — U mnie jest trzy Werthejmowskie kassy! miejsca dosyć — proszę bardzo!
Aż mu się lice rozjaśniło.
— Więc mogę rachować? — dodał kłaniając się gospodarz i przeprowadzając go do drzwi.
— A jakże! a jakże!
Zaledwie się rozstali, Sanermann zupełnie w pole wywiedziony, poleciał do wspólnika zdać mu sprawę z rozmowy. Bombastein się namyślał.
— Ja muszę się z nim widziéć! — rzekł — to nic nie pomoże. Ubiję to wszystko, zobaczysz.
Po obiedzie Boleś znalazł w kawiarni wuja. Jak tylko go zobaczył Maciórek, powołał natychmiast do siebie.
— Co ty to za bąka w kurs puściłeś? — zapytał.
— Bąka? — odparł Bolesław — ja?
— A no, o kapitałach — zkądżeś je wziął? Od familii? gdzie u dyabła familia? Sfiksowałeś czy co?
— A jeśli ja kapitały mam, niewchodząc w to czyje — rzekł Bolesław — i obrócę je na to ażeby porujnować tych, co mnie chcieli zgnębić?
— Kochany Bolesiu — odezwał się Maciórek — wszystko się na świecie trafia, ale żeby kto tobie miał powierzyć kapitały? Jutro by go trzeba oddać do Bonifratrów.
Bolesław zmilczał, kazał podać kawę, pytając wuja, czy mu nie może czém służyć. Było to poruszenie serca zupełnie nowe, Maciórek nigdy nie odmawiał.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/369
Ta strona została uwierzytelniona.
— 157 —