Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/371

Ta strona została uwierzytelniona.
—   159   —

— Widzi pan, że są rzeczy, które pan wie, nawet lepiéj niż drudzy — rzekł Sanermann. — Gdyby się zawarł pokój z Bombasteinem, szepnął cicho — to byśmy go gdzieś zaleli trochę i zakąsili — Hę?
— Niemam nic przeciwko temu — odezwał się profesor, byleby w przyzwoitéj porze i warunkach, a nie dorywczo. Dorywczych takich, chwytanych zakąsywań ja nie lubię. Każda rzecz wymaga rozwagi pewnéj i planu.
— Ma pan racyę — rzekł Sanermann, usiłując zajrzéć do drugiego pokoju. Spotrzegł tam pana Bolesława na kanapie rozpartego, z cygarem w ustach, na którego argumentami nacierał p. Samuel.
Szła rozmowa trybem przyzwoitym, lecz ze strony młodzieńca widać było bierny opór, nieprzełamany jeszcze, a p. Samuel silił się mocno o rozbicie spotkanéj na drodze przeszkody. Bolesław mówił mało, słowa mu się wyrywały z dymem cygara, oszczędne, obojętne, gdy z drugiéj strony sypał się grad, lała powódź wyrazów coraz dobitniejszych, a ruchy rąk obu popierały argumentacyę tak dzielnie, iż obawiać się było można, aby nie zaczepiły o cygaro milczącego przeciwnika. Ustąpił więc p. Sanermann, zostawując ich z sobą. Profesor udawał, że patrzy na bilard, ale w istocie łamał sobie głowę co to wszystko znaczyć mogło? Jakim sposobem ten Boleś już podeptany, nagle znowu wypływał i stawał się figurą tak ważną.
— Nie podobna zrozumiéć — mówił w duchu — i niezręczny i nie tak bardzo bystry, a tu nagle