człowieka, jak nam potrzeba. Późniéj to już Wilbacha sprawa będzie swojego dobra pilnować.
Niechaj pan wraca, niema tu czego czekać.
To mówiąc, zawrócił się Derbisz i począł schodzić ze schodów, oglądając się, czy za nim idzie pan Bolesław. Tanczyński byłby to uczynił pewnie, ale w dole stało ciekawych dwóch chłopców, na których śmiechy narażać się niechciał. Jak przewidywał, tak się stało, surowy Derbisz popędził ich do sklepu. Zszedł więc Bolesław gniewny, poprzysięgając sobie, że tu już więcéj noga jego nie postanie. W ulicy chłopcy z kątów powitali go śmieszkami, nie oglądając się już — poszedł daléj.
Pieniędzy miał jeszcze tyle, że dla rozrywki mógł sobie pozwolić pójść do teatru, rachując iż ukazanie się na nim mogło nawet być efektowne i przydatne.
Dnia tego grał Żółkowski, teatr był pełen, do krzeseł ledwie z wielką biedą dostał bilet jeszcze. Nie szło mu o sztukę, pogrążony był w tém smutniejszych myślach, że jedna z brzytew, za którą miał pochwycić tonący, wymknęła mu się. Bądź co bądź Arcia przedstawiała choć trzecią część kamienicy i handlu! Oprócz tego żal mu było trzpiotowatéj dzieweczki, która rzuconemu na nią urokowi została wierną. Wyobrażał ją sobie we łzach, tyranizowaną, zmuszoną podać dłoń zatabaczonemu Wilbachowi i w prozaiczném życiu, zaprawném cynamonem i gałką muszkatołową, znędznieć i zeschnąć, zwiędnąć jak kwiatek podcięty.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/374
Ta strona została uwierzytelniona.
— 162 —