Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/382

Ta strona została uwierzytelniona.
—   170   —

i dobre być musi. Śmiał się Żak. — Ja u siebie ceny postawię ogromne — niech drudzy zniżają.
Bolesławowi przyszło na myśl nagle, czyby kapitałem brata salwować się nie mógł.
Rozwinął przed nim świetny program współki, domu bankowego, nadzwyczajnych zysków na handlu pieniędzmi. Żak słuchał pilno, ciekawie, lecz wcale ująć się nie dawał.
— Ja tego nierozumiem — odparł — to nie dla mnie rzecz.
— Ależ byśmy szli razem.
Potrząsł głową Żak.
Napróżno nad nim łagodnie pracował Boleś, nie dał się wziąć i gdy się rozstawali, prawie urażony pożegnał go. Ober-kelner daleko praktyczniejszym się okazał, niż się zdawało.
Wróciwszy do mieszkania, Bolesław nie rad z siebie, losów i obrotu spraw swoich, pierwszy raz w życiu, jakimś instynktem kazał sobie z magazynu na dole przynieść butelkę wina i sam z sobą medytując ją wysączył.
Nie był on i dawniéj przeciwko dobremu Bordeaux, lub wytrawnemu Burgundowi, ale sam na sam nie pijał nigdy. Teraz dopiéro uczynił odkrycie, iż w stanie ducha podobnym temu, jaki mu dojmował, nie było nic lepszego nad parę szklanek a nawet całą butelkę dobrego wina. Myśli zaczęły mu się wyjaśniać, poczuł jakąś potęgę wstępującą w siebie, jakąś nową ufność w siły, bogactwo myśli niezwyczajne. Wszystko mu się zdawało łatwém na podziw do wykonania, cisnęły się po-