wężowato, to się oddalając od wody, to zbliżając ku niéj do zbytku, tak że niemal lekko poruszającéj się fali dosięgał. Wpatrywał się w nią dziwnemi oczyma. Brzask wieczora oświecał twarz jego pięknych rysów, lecz zniszczoną, wymoczoną, zbladłą i wyrzutami poszpeconą. Wejrzenie miało w sobie coś obłąkanego. Ubiór na nim, niegdyś może wytworny, zszarzany był, zaniedbany, zużyty, kamizelka na pół rozpięta, chustka na szyi na w pół rozwiązana, lakierowane buty wykrzywione i pogięte. Na głowie miał kapelusz tak zniszczony jak inne części stroju, a z jednego boku świeżo uderzeniem jakiemś zgięty.
Ktokolwiek by go zobaczył nad brzegiem rzeki, miałby prawo posądzić o samobójcze zamiary, ale nikogo nie było dokoła. Trochę opodal ubogie psisko z podwiniętym ogonem równie desperacko jak ten człowiek szukało napróżno jakiéjś zapomnianéj kości.
Był to pan Bolesław, nieszczęśliwemi losu prześladowaniami przywiedziony do tego stanu w dosyć krótkim czasie, przy pomocy nagle rozwiniętego nałogu pokrzepiania się i dźwigania ducha z pomocą wina, a późniéj nawet, nieskończenie skuteczniejszéj wódki.
Skutkiem nieprzewidzianym jakimś, napoje owe, które w początkach tak dzielnie podnosiły ducha i wlewały męztwo, późniéj zaczęły robić skutek przeciwny, rodzić myśli czarne, budzić obawy, sprowadzać widma. Nie mniéj jednak potrzeba
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/387
Ta strona została uwierzytelniona.
— 175 —