Na twarzy panny Emmy, która stała za matką, malowało się coś niezrozumiałego — artysta mógł to wziąć za sympatyę, kto inny byłby dojrzał może nieco szyderstwa.
Drzwi salonu otwierały się ciągle, goście nadchodzili, witano się i ze środka salonu grupa główna przeniosła się ku kanapie.
Troskliwy o to aby się goście nie nudzili u niego, radzca chciał właśnie zapoznać Bolka z doktorem i szepnął mu o tém, gdy pan professor, jak go tu przez grzeczność nazywano, z bardzo dwuznaczną jakąś miną, oświadczył iż ma przyjemność znać dawniéj doktora Bazylego.
Radzca nic się nie domyślający, uderzony był wszakże czemś w postawie i głosie Bolka dziwném tak, że się w niego wpatrzył by odgadnąć czy byli powaśnieni może — lub...
Schylił się do ucha Bolka.
— Czy panowie z sobą jesteście nie dobrze?
Spojrzał mu w oczy, zmięszał się Bolko i odegrał wybornie, scenę zdumienia, zakłopotania — zacierania czegoś, aby dać wiele do myślenia.
— Ale owszem, owszem...
Radzca był i ciekawy i napastliwy, odprowadził do kąta Bolka i po cichu badać go począł.
— Przyznaj mi się pan — tak, otwarcie, jak należy przed przyjacielem — czy mielibyście co między sobą?
— Słowo panu daję że nic, nic — rzekł umyślnie mięszając się i bełkocząc Bolko. — Jeśli mam prawdę powiedziéć, nie godziły się nasze charaktery.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.
— 31 —