miłosiernym bogaczom, krew wysysającym z biednych wykrzykiwał.
Bywały jednak dnie, że i roboty trudno znaleźć było i za wódkę zapłacić.
Tego dnia właśnie pan Bolesław do ostateczności przywiedziony został znalezieniem się Maciórka, do którego umyślnie chodził do kawiarni, aby mu choć kilka złotych pożyczył. Profesor wyłajał go i wypędził.
Najwięcéj litości miewał nad nim Żak, który był w istocie założył handel delikatesów, ten dawał mu in natura wódkę przynajmniéj bezpłatnie, ale się go pozbywał z lokalu natychmiast.
Gorycz zaległa zranione serce pana Bolesława. Chodząc nad Wisłą, mówił sam do siebie.
— Otóż to jest świat, na którym lada łajdak się wszystkiego dorobi, a człowiek jak ja uczciwy, prostą idący drogą przepada! Otóż to są ludzie, którzy litości nie mają i padającego popychają. Otóż to familia!
Wartoż to żyć! Co takie życie warte! Patrzéć na świat obrzydliwość porywa!
Tego dnia po wódce miał apetyt do wody naddzwyczajny. Szło o to, aby znaleźć miejsce głębokie, w które wpadłszy od razu, człowiek by się schował i nie męcząc poszedł na świat drugi...
Przeklinał niewierne niewiasty, niegodziwych krewnych, wszystko co żyło bez wyjątku. Wstręt do życia po ostatnim wódki kieliszku wzmógł się tak, iż najmocniéjsze już miał postanowienie — raz na zawsze z niém się rozbratać. Męczyć się tylko
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/390
Ta strona została uwierzytelniona.
— 178 —