Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/392

Ta strona została uwierzytelniona.
—   180   —

— Na co to panu? — odezwał się cicho.
Bolesław nań spojrzał ręce kładnąc w kieszenie.
— Hę? a kiedy mi na świecie gorąco? cóż to komu szkodzi?
— Dyć to nie szkodzi nikomu — rzekł stary — wolnać wola każdemu. Ja tam przeciw temu nie mówię. — Zaczął głową kiwać.
— Pokażcie bo mi miejsce — jakeście poczciwi! — wołał Boleś. Czkawka mu głos tamowała.
Stary patrzał milcząc.
— Abo to pan se innego roku nie mógł dobrać — ozwał się — dyć to lato jakiego ludziska nie pamiętają. Wszyćko poschło, rybsko zdycha, wody wszędy mało. Dalibyście bo pokój, na przyszły rok ja bym wam takie miejsce pokazał, że aż miło. A no teraz! żal się Boże...
Coś jednak na myśl musiało przyjść staruszkowi, uśmiechnął się do siebie sam.
— Patrzajcie no ino — rzekł palcem w dal ukazując. — Hen! hen! widzicie, gdzie ta kłoda leży?
— Widzę.
— Chyba tam! — dodał stary. W tém obejrzał się, że mu fajka zgasła, klnął, dobył krzesiwa i niepatrząc już na Bolesława, który stał jeszcze, począł ognia krzesać. Hubkę założywszy w fajkę na dno, pospieszniejszym krokiem ruszył stary, kapelusza tylko dotknąwszy, jakby śmierć chciał pozdrowić.
Gdy pan Bolesław szedł zwolna ku wskazanéj kłodzie, stary szybciéj coraz ruszał ku mostowi pragskiemu tak, że biegiem do niego doleciał pra-