rem, aby wyjście na świat nie stało się recydywą od choroby straszniejszą. Miłosierdzie zarówno i chęć doświadczenia, o ile człowiek dojrzały ze stanu upadku wyprowadzonym być może fizyczną i moralną kuracyą, powoływały doktora do opiekowania się szczególnego nieszczęśliwym. Ze wspólnéj z innemi choremi sali przeprowadził go do oddzielnéj izby, gdzie Bolesław sam jeden nieco być mógł swobodniejszym. Ponieważ kilkakrotnie już od stróżów swych żądał wódki, o czém doktorowi doniesiono, otoczono go strażą jak najsilniejszą, ażeby płoche politowanie mu jéj nie dostarczyło.
Ile razy Bazyli przyszedł, chory witając go rozpoczynał zaraz kłamliwe swe opowiadania o przeszłości, skargi na ludzi i plany dziwaczne rozmaitych przedsiębierstw, któremi by mógł się dźwignąć, gdyby tylko miał środki potemu.
Doktor zwykle słuchał w milczeniu, a potem zagajał o czémś zupełnie inném, o pracy, o życiu i jego warunkach, o czasach i studyach uniwersyteckich. Bolesław niecierpliwił się, zżymał, przerywał chcąc go wciągnąć w koło swych niedorzeczeństw, na ostatek milczał i słuchał. Dopatrzywszy chwilę właściwą, Bazyli położył mu parę książek poważniejszéj treści na stoliku i parę powieści z angielskiego tłomaczonych, między innemi Thakeray’a Targowicę próżności i książkę Snobów.
Nazajutrz znalazł to wszystko nietkniętém.
W kilka dni jednak z nudów i osamotnienia Bolesław począł czytać, zajęło go to i godziny prze-
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/397
Ta strona została uwierzytelniona.
— 185 —