szły mu prędzéj, czas stał się krótszy, więzienie owe znośniejszém. W pierwszéj rozmowie zaraz dał się czuć skutek czytania, umysł znękany, wrażliwy przyjmował pokarm mu dany, choć widać było, że w nim jeszcze obracał się on nie w sok pożywny, ale w chorobliwe humory. Bazyli obserwował uważnie, czekał — książki niektóre zmieniał, a że Boleś studyował prawo niegdyś, przyniósł mu coś co było w związku z jego chybionym zawodem.
Nie mówili z sobą o tém, doktor go ani przekonywał ani zachęcał, działanie zostawił czasowi i sile warunków, jakie pacyenta otaczały.
Zdrowie na dyecie szpitalnéj poprawiło się widocznie, o wyjściu jednak z pod tego nadzoru mowy nie było. Bolesław przechadzał się po ogródku, po pokoju, nabierał sił. Jednego dnia odwiedzającemu doktorowi napomknął, że się zdrowym czuje, a juściż w szpitalu wiecznie pozostać nie może.
— Odpocznij-no dobrze — odezwał się Bazyli — a gdybyś wyszedł, cóż zamyślasz z sobą, mów mi otwarcie, i bez żadnych fikcyi poetycznych, które się mnie nie imają.
— Wprawdzie, sam nie wiem co pocznę — rzekł Bolesław — ale z miasta muszę się oddalić. Nadto tu jestem znany.
Spuścił głowę.
— Myśl jest dobra — rzekł doktor — lecz mówmy otwarcie, czy się czujesz na siłach panować nad sobą, nad nałogiem i nad dawnemi nawyknienia-
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/398
Ta strona została uwierzytelniona.
— 186 —