kapelusza i radzca pobiegłszy za nim, odebrał mu go.
— Nie puszczę! — rzekł.
— Ja wieczerzy nie jadam — szepnął doktor.
— To nie jedz! — klepiąc go po ramieniu zawołał gospodarz — nie idzie mi o wieczerzę, ale o wasze towarzystwo. Wypijemy zdrowie menueciarza.
Dał się zatrzymać doktor Bazyli, panna Emma, dla większego bezpieczeństwa, wzięła go pod swój nadzór policyjny.
— A pięknie to — odezwała się — więc my pana nudzimy! Chciałeś tylko posłyszéć wirtuoza...
— Nie, pani, rzekł doktor, ja się lękałem żebym państwa nie znudził sobą, doktorowie w ogóle są nie zabawni i w towarzystwie niosą z sobą nie miłe przypomnienia.
— Ale pan w téj chwili nie jesteś wcale i niepowinieneś być doktorem — dorzuciła wesoło panna — dla uspokojenia go nawet muszę mu zaręczyć, że mamy domowego eskulapa, doktora B... więc tu u nas, jesteś pan prostym gościem, bez innego tytułu, prócz przyjaźni naszych rodziców.
Doktór Bazyli skłonił się grzecznie. Spojrzał przypadkiem na Bolka i dostrzegł na jego twarzy źle ukryte rozdrażnienie. Zajmował się z gorączkową czułością chłopcami, a widać było że myślą był gdzieindziéj.
Drzwi się otworzyły wkrótce do jadalnego pokoju, gospodyni podała rękę wirtuozowi, i złożyło się jakoś tak, że doktor musiał prowadzić pannę Emmę.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.
— 41 —