W kilka dni po wieczorze u pana radzcy, profesor po kawie przedsięwziął był operacyą z brodą przed lusterkiem w sypialni, gdyż dla oszczędności sam się golił — gdy posłyszał dobijanie się i dzwonienie do drzwi zewnętrznych.
W téj porze było to coś tak nadzwyczajnego, tak niesłychanego, iż profesor naprzód sądził, że stróż o wodzie zapomniał, potém wyobraził sobie, że to mógł być Bonifrater z puszką albo ktoś po kweście, a na żadną nigdy nic nie dawał. Brzytwa właśnie podbródek oczyszczała, nie miał najmniejszéj ochoty operacyi przerywać — ale dzwonek nie ustawał. Było w dźwięku jego coś tak niecierpliwiącego, drażniącego nie do wytrwania, że profesor z ręcznikiem zawiązanym pod brodą, z brzytwą rozłożoną w ręku wyszedł aby złajać natręta.
We drzwiach u góry było zasuwane okienko, dozwalające skontrolować przybywającego. Spojrzawszy w nie, przekonał się zadziwiony mocno pedagog, iż podedrzwiami stał rodzony jego siostrzeniec. Otworzył więc mrucząc.
Młodzieniec był blady i z twarzą zmienioną, niespokojny.
— Cóż cię tu u licha przypędziło? — zapytał — bo juściż nie suponuję, żeby głupia jaka czułość dla wuja, który oprócz dobréj rady niczém służyć nie może.
Weszli tymczasem do bawialnego pokoju.
— Bądź co bądź — ale mydło zasycha — zawołał profesor — gadaj, a ja muszę kończyć brodę.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.
— 50 —