Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.
—   54   —

chwycić, stary już trzymał go w ręku. Na stoliczku leżały okulary, wziął je aby się téj pięknéj karcie przypatrzéć.
Zaledwie rzucił na nią okiem, gdy mu się brwi do góry podniosły, zdumienie, radość, szał niemal jakiś ogoloną twarz wykręciły do niepoznania...
— Tęczyński! a niechże cię! Tęczyński! Pomysł genialny! Słowo daję! Aleś ty rozumniejszy niż sądziłem, Tęczyński! i Topor u góry... A wiesz że to jest znakomita idea! Tęczyński!
Bolek się rumienił, zmięszany i zawstydzony.
— Proszę wuja, proszę wuja, to nie jest nic podrabianego. Ja to doszedłem z herbarzy. Ortografia u nas była nieustaloną, to wiadomo!
— Ale tak! ta poczciwa ortografia! — rzekł pedagog niepuszczając biletu z rąk — ortografia! masz słuszność, Tanczyński — Tęczyński, nic naturalniejszego... Genialna idea! Kiedyżeś na nią wpadł?
Bolek spuściwszy głowę, zaciąwszy usta nie odpowiadał.
— Da mi wuj te pięćdziesiąt złotych?
Profesor okulary złożywszy, bilet z poszanowaniem wręczył siostrzeńcowi i głową strzepnął.
— Nie, kochanku, choćbyś był i Tęczyński, nie dam. Verbum nobile debet esse stabile, dałem słowo nie pożyczać.
— Wuj mnie przywiedzie do ostateczności! — zawołał Bolek.
— Do jakiéj! Ażebyś sobie miał życie odebrać, tego nie przypuszczam, absurdum, wszelkie zaś inne ostateczności — a! no! przełykają się.