— Zły! jak wali! — Uśmiechnął się do lusterka wiążąc fontaź czarny pod brodą. — Dobrze się stało — drugi raz nie przyjdzie! kontent jestem!
I śmiejąc się powtórzył kilka razy pół głosem, na różne tony.
— Tęczyński, hrabia na Tęczynie, Topor w herbie. Daj go katu! a to mi zuch! to mi zuch. Śmiało trochę, ale sprytnie — bardzo sprytnie.
Wkrótce potém professor był ubrany, sypialny pokój w porządku, parasol i kapelusz stały w pogotowiu, ranek gorący ale ładny zachęcał do wyruszenia z domu, i ulicą pociągnął mierzonym krokiem profesor na zwykłe swe stanowisko. W systemie jego było, miejsca w których odprawiał czaty zmieniać, i z kolei nigdy (z wyjątkiem okazyi — zaproszenia) — nie bywać dwa dni z rzędu w jednéj kawiarni lub restauracyi. Porządek w jakim po sobie następowały miejsca wybrane, zmieniał się, zależał od fantazyi, od natchnienia, od okoliczności przygodnych, czasem od spotkania ze znajomym. Niekiedy od rzutu oka przez okna do wnętrza.
Tego dnia projektu stałego nie miał jeszcze pan Maciórek, i wahał się nad wyborem, gdy usłyszał nagle.
— Moje uszanowanie panu profesorowi dobrodziejowi.
Podniósł oczy i ujrzał naprzeciw stojącego pięknego, nie — ale przystojnego i doskonale wypasionego młodzieńca, w nowiuteńkim garniturze porannym, cylindrze świecącym, rękawiczkach świe-
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/64
Ta strona została uwierzytelniona.
— 56 —