zyadach i niebezpiecznych przyjaciołach brukowych, aby Brzuchowski nie wpadł w ich ręce.
— Jako dawny mój uczeń, panie Serafinie — mówił z powagą wielką — pozwól sobie dać maleńką nauczkę, która ci się w mieście przyda. Bądź z nowemi znajomemi ostrożnym. Ludzie radzi są złapać takiego ze wsi przybywającego szlachcica zamożnego, aby go objeść, wyzyskać, w ladajakie towarzystwo wprowadzić. Zlituj się nie daj się łapać, nie narażaj na straty...
— Bardzo wdzięczen jestem profesorowi — odezwał się Brzuchowski rubasznie — ja sobie w istocie prosty jestem szlachciura, ale chłopski nasz rozum mam. O ho! ho!
— Tak, kochany panie, a tutejsi trutnie mają brukowy rozumek i przewrotność. Hołysze, radzi się przyczepić, napić i najeść cudzym kosztem, jak poczują pieniądze, spokoju miéć nie będziesz... Zmiłuj się, złego towarzystwa unikaj.
Szli tak rozmawiając ku środkowi miasta, a profesor stosowną do okoliczności nader poważną przybierał postać, tak że w nim niepodobieństwo było poznać, domyśléć się nałogowego pasożyta. Brzuchowski słuchał z namaszczeniem studenckiem. Tymczasem profesorowi tylko to po głowie chodziło, jakby go zaprowadził do Stępkowskiego, opierając się i wymawiając. Należało naciągnąć rozmowę na ten przedmiot, co było nie łatwem.
— Masz że jakie znajomości w Warszawie? — zapytał po chwili.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.
— 58 —