Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.
—   60   —

— Eh, panie profesorze! po staréj znajomości, kusi mnie ten szatan. Proszę pana! zajdźmy! — rzekł Brzuchowski.
— A! zmiłuj się! sumieniabym nie miał, prowadzić cię na zgubę — odparł żywo się broniąc Maciórek — daj że mi pokój!!
— Słowo honoru daję profesorowi, że ja niewytrzymam, czy tak czy tak zajdę, ciekawość mnie piecze. Profesor spełnisz dobry uczynek, bo mi nie dasz zbytków robić!
— Hm — rzekł Maciórek — chyba dla tego jednego, pójdę, ale mi daj słowo, jak najskromniejsze śniadanko, jedno nic... przetrącić coś i wyjść.
— Ale dobrze — zawołał chwytając go pod rękę dawny uczeń — dobrze, na wszystko zgoda — chodźmy.
— Co robić! gwałt mi zadajesz, nie ma rady. Obliguję tylko i waruję sobie żadnych zbytków.
Mówiąc w ten sposób wiedział dobrze iż go podżegał, buta wieśniacza rosła w szlachcicu, a i figla staremu profesorowi zrobić nie było od rzeczy. Szli tedy ku Stępkowskiemu, gdy wyelegantowany jak zawsze, z szykiem paniczykowatym, ukazał się przechodzący ulicą Bolek.
Był w pochodzie za swemi nieszczęśliwemi pięćdziesięcią złotemi, których nieodzownie na dziś potrzebował. Poczciwemu wujowi, postrzegłszy go na myśl przyszło zaraz, iż nieźle by było zapoznać go z kuzynem Dziembów, z chłopakiem majętnym i w mieście nie mającym znajomości, któ-