— Ale, zlitujże się! już śniadańko na placu! już śniadańko — zawołał stając Maciórek — mieliśmy tylko zakąsić.
— Więc zakąsimy! — śmiał się Brzuchowski — nie odmawiaj pan.
Bolek trochę skrzywiony dał się zgwałcić. Weszli do Stępkowskiego, a ze sposobu w jaki sobie radę tu dawał pan Serafin, można było wnosić, że choć mu zbywało na obeznaniu się z miejscowością, teorya śniadaniowa nie była mu obcą.
Pozostało dla zaproszonych tajemnicą, co mieli jeść, profesor raz jeszcze zawarował sobie coś bardzo skromnego i lekkiego, a żadnych zbytków!
Brzuchowski śmiał się tylko. W istocie ograniczył się wódką, kawiorem, pasztetem strasburgskim, bifsztekiem, kurczętami i omlecikiem, do którego przynieść miano parę tylko butelek — białego! Nim zaś do tego przyszło, butelka węgrzyna miała być wypróżnioną. Na wsi kiedy się kogoś przyjmuje to na seryo — inaczéj tego nie rozumiał pan Serafin.
Profesor z pewnością się domyślał co go czekało, ale grał rolę niewinnego człowieka, który się oszukiwać daje.
Już za pasztet, chociaż zjadł go obficie, Maciórek się gniewał.
— To zbytek! — rzekł — rzecz wyśmienita ani słowa — ale na dzisiejsze czasy wątróbkami się paść!! I pogroził na nosie — panie! panie!
Śmiał się szlachcic, gdy wniesiono bifsztek.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.
— 62 —