— A toż co znowu! w imię ojca i syna — rzekł profesor załamując ręce — widzisz pan! co za zdrada! Gdybym był wiedział nie poszedłbym.
Ucałowany, wyściskany siadł jeść Maciórek i, choć bifsztek zdawał mu się zbytecznym, sumiennie całą jego porcyę pokonał.
— Ci ludzie co te handle trzymają — rzekł sentencionalnie — ja doprawdy nie wiem, mają jakieś sposoby, pakują jakieś ingrediencye, że człowieka utrzymują przy apetycie.
Na wino węgierskie nie powiedział nic, chwalił je bardzo, cmokał i powoli spijał.
Tymczasem młodzież robiła z sobą bliższą znajomość. Przy Brzuchowskim opalonym, grubym, trochę ciężkim, Bolek nadzwyczaj wyglądał arystokratycznie, imponował mu, a umiał się tak postawić — tak zaprezentować zręcznie, iż Brzuchowski nie wiedział gdzie go posadzić.
Z natury, czy z obyczaju (może z rachuby?) szlachcic był rubaszny, grał sobie taką rolę szlachciury, z dobrze nabitą kabzą, serdecznego, szczerego, naiwnego, wesołego. Profesor, który niespodziewał się komedyi tego rodzaju, brał go jak był, Bolek téż nie podejrzéwał wcale o fizyognomię przybraną.
Brzuchowski prawił, zawsze jakoś przypadkowo, o swojém wielkiém gospodarstwie, o swych spekulacyach, o grubych sumach jakichś które odbierał i płacił. Maciórek coraz z większym dlań był szacunkiem, Bolek okazywał skłonność do poprzyjaźnienia się.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.
— 63 —