Bolek, nawet, choć trochę sztywny zawsze, rozruszał się i probował podżartowywać. Szlachcic śmiał się i krzyczał tak głośno, że z drugiego pokoju zaglądano razy kilka.
Musimy tu uczynić uwagę, że hałaśliwszéj szlachty jak polska i węgierska nie ma na świecie.
Brzuchowski, szerokich piersi, zdrów, głos miał do puszczy i lasu doskonały, do małego pokoiku straszliwy. Gdy się śmiał na dobre, można było zdala sądzić, że burza ryczała...
Profesor sumieniowi swemu protestacyami uczyniwszy zadość, zupełnie zrezygnowany był i odzyskał dowcip i swobodę. Gdy przyniesiono sér, wety, czarną kawę, likwor, odezwał się tylko tęsknie.
— Ależ to formalny obiad! formalny obiad — i paradny!
Brzuchowski uradowany był, że uczęstował, gawęda szła teraz jak po maśle, a raczéj jak po szampanie i likworze...
Doskonałe cygara przedłużyły posiedzenie. Nie było się już czego spieszyć. Bolek zaobserwował, że interes swój do następnego dnia odkłada, Maciórek utrzymywał, że towarzystwo młodych przyjemnie go odmładzało. Siedzieli więc w najlepszéj komitywie, Brzuchowski po cichu sobie zamówił na cały dzień nowego towarzysza.
— Miałem być dziś u Dziembów — rzekł — ale już mi się nie chce. Pan Bolesław tak łaskaw że mnie nie opuści, pojedziemy zażyć świeżego powie-
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.
— 65 —