trza, potém sobie do teatru i dzionek mi się skończy przyjemnie, jak zaczął.
— Co to młodość, panie! — mówił profesor paląc cygaro rozparty na kanapie — szczęśliwy wiek! My starzy z zazdrością na was patrzemy! Tylko zmiłujcie się już nie dokazujcie!
Bolek zaręczał, że po takiém śniadaniu niepodobieństwem było przy najlepszéj chęci, dokazywać!
Brzuchowski rozśmiał się tak, że kawa, któréj usta miał pełne, rozprysła się na serwetę.
— A! bodaj was — kochani panowie! zawołał. — Wy to nazywacie dokazywaniem! We trzech mizerne trzy butelczyny! otoż to mi ludzie! My na wsi po staremu żyjemy, kiedy jeść to jeść, kiedy pić to do upadłego...
Uderzył się po brzuchu...
— Do obiadu wytrzymam — dodał — ale obiad zjem z zapetytem, a wieczerzy nie daruję...
Mina, którą słysząc to zrobił profesor, malowała przerażenie, chociaż i on nie był bez grzechu!
Zdawało mu się, że wszystko naprawi wtrącając tę uwagę jakiegoś amerykańskiego pisarza, że narody które najmniéj jedzą, najsilniéj stoją, i zacytował Chińczyków.
— A, niech ich kat trzepie! — krzyknął Brzuchowski, oni robaki jedzą, i rycynowym olejkiem popijają! Za nic bym nie chciał być Chińczykiem...
Już dobrze z południa, pomimo że mu na kanapce było bardzo wygodnie, wziął się do odwrotu, czule żegnając i błogosławiąc kochanego, miłego ucznia swego.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.
— 66 —