Nie daleko miejsca potyczki, ba naprzeciw prawie, stała plebanja, a w niej mieszkał prałat, zacny ksiądz Jędrzej Czarnkowski. Ze drzwi tego domu zwabieni ciekawością, wyszli także słudzy jego. Póki zmierzch nie dozwolił im rozpoznawać w pośrodku znajdujących się osób, śmieli się razem z innemi: lecz gdy jeden z nich w chwilowem uciszeniu się rozpoznał głos Strelimussy, zastanowił się i namarszczył.
— Hola! zawołał do swoich, jakem zacek bracie Gierwazy, to nasza sąsiadka Strelimussa w tych opałach.
— E, kto? zapytał drugi mały przez nos, zataczając się i przymykając oczy.
— Jakbyś nie znał! przysłuchajno się jeno, a wnet głos rozpoznasz, ta to niedaleka ztąd od pani Julianny tłusta, biała, co ją zwą Strelimussą. Ta hołota, mazgaje, bursarze te, co nam okna wybijają, śmią jeszcze białogłowy bezbronne napastować na ulicy! Już to nie pierwszy raz.
— Tak! nie pierwszy raz! — napastować na ulicy! — odezwał się drugi pijany, ho! napastować!
— Nauczmyż rozumu tych urwipołciów!
— Bardzo dobrze!
— Kijów! — kijów, — a ty, weź swoje zardzewiałe szablisko!
— Biegaj waszeć — stoją maczugi dwie żelazem kute, co ja z niemi chodzę, kiedy mnie gdzie ksiądz nocą posyła, jest tam i dwie pono szable, tylko jedna bez ręki, potrzaskamy im łby uczciwie!
— Potrzaskamy, uczciwie! zawołali wszyscy, i dorwawszy się kijów i szabel, zagrzani trunkiem, poduszczając się wzajemnie, rzucili się na tłum studentów
Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.