Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

dotknie osób, jeśli ją Bogu zostawisz Najjaśn. Panie!
— Ależ bo Waszmość dziwnych rzeczy chcecie? odezwał się król z wyraźnem nieukontentowaniem. Byłażby to słuszna abym niewinnego ukarał dla tego, iżby Waszmościom dogodzić?
Kończąc te słowa odwrócił się i chciał wychodzić, a wtem cała sala zabrzmiała jednym głosem studentów:
— Pójdziem w świat! pójdziem w świat!
Król zawrócił się raz jeszcze, na twarzy jego znać było gniew i niecierpliwość.
— Nie macie mnie już za króla, zawołał, że się w mojej przytomności takich krzyków zuchwałych dopuszczacie? Wasze groźby co znaczą dla mnie, kiedy mnie nie zmiękczyły błagania? Możecie uniesieni gniewem myśleć o wyjściu, lecz nie ośmielicie się tego przeciw wyraźnej woli mojej dopełnić; a gdybyście nawet i wyszli, nie wielką bym stratę poniósł pozbywając się tak zuchwałych i nieposłusznych poddanych.
Znowu król odchodził, a na sali między studentami szmer już tylko głuchy dawał się słyszeć, śmielsi jeszcze odzywali się po kątach ponuro. — Pójdziem w świat!
Już po oddaleniu się króla zabrał głoś biskup Samuel, lecz jego słuchać nie chciano. Wśród szmeru, który słowa jego głuszył, ciżba studentów powoli z sali wypłynęła.
Po tem posłuchaniu wracając do domu biskup i ks. Czarnkowski spotykali wszędzie na drodze tłumy, które na nich głośno wyrzekały. Króla nawet w tych okrzykach ulicznych nie oszczędzano. Lud i mieszczanie, przyjaźni studentom a zawsze wierząc ich słowu, dopoma-