Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

nauk — a czasu marno na rozterkach nie trawić. Tak zręcznie wywyższając ich w umyśle własnym, i natychmiast władzy, którą nad niemi sobie jednał, na łagodzenie ich zażywając, zdawał się już nakłaniać do spokojności Tarnowski, i jeszcze raz kończąc przypominaniem kary zabójców, zszedł z ambony, a ciżba w cichości stała i niepewna wahająca się umilkła.
Lecz zaledwie zszedł Tarnowski, biskup Samuel wstąpił na kazalnicę i szmer głośniejszy po kątach kościoła dał się słyszeć natychmiast. Czekali jednak cierpliwie póki mówić nie zacznie.
Przywykły do oratorskiego sposobu mówienia, któren wyssał od nauczyciela retoryki padewskiego Romulussa Amuzeusa, biskup gorliwy czciciel mów Cicerona i figur krasomowskich, przemówił do studentów zupełnie nie w ten sposób, jak do nich mówić należało. Bo z początku samego mowy, chcąc ich poruszyć i ucha nakłonić ku sobie, opisywać zaczął zabójstwo, przypomniał im krew pobitych niewinnie, uniósł się zapałem i tak dalece ten obraz silnie i dotkliwie odmalował, że młodzież uderzona nim, przypomniawszy sobie całą okropność występku, zażalona, poruszona, końca nawet pięknej mowy dosłuchać nie mogła. Szmer coraz stawał się głośniejszy, a nakoniec gdy ich żal za serce ścisnął, nie zważając na świętość miejsca, jednym głosem po szkolnemu wykrzyknęli:
— Do domu! do domu!
Ten odgłos właśnie zniszczył nagle to, co była mowa łagodna Tarnowskiego zrobiła, i niesłuchając już cale reszty, sypać się hurmem z kościoła poczęli, powtarzając jedni — do domu! drudzy — w świat!
Widząc biskup że już ciżba odpływa, i że w hałasie