Bardzo tedy rano, jak jeno świt, wstawają, wspólnie się z sobą umawiają i w drogę gotują, mówi kronikarz.
Pospólstwo i mieszczanie dla przypatrzenia się temu osobliwemu widokowi obudzili się równo z nimi, chcąc ich pożegnać także, opatrzyć i wyprowadzić oczyma, póki oko zajrzeć może.
Nastąpiły z obu stron ostatnie odwiedziny mieszczan przyjaźnych, pokrewnych, znajomych, do których gdy każdy z płaczem przychodził witał i żegnał; — pytano ich gdzieby szli, a nikt odpowiedzieć inaczej nie umiał tylko — pójdziem w świat, pójdziem gdzie nas oczy poprowadzą. Żal było patrząc na nich i widząc połowę między niemi dzieci słabych, małych, wynędzniałych, puszczających się tak na ręce losu, usiłował każdy przynajmniej kilku, bo wszystkich było niepodobna — namówić do pozostania w Krakowie. Ale naprożno — gdyż wspólną naradą i postanowieniem tak sobie myśl
Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.
XIV.
Wyjście.
Komu w drogę, temu czas.