Stały patrząc na miasto biedne dzieci, a każdy z osobna byłby wszystko oddał, gdyby mógł z niebezpiecznej rozpoczętej pielgrzymki wrócić do dawnej nędzy i życia, do spokojnych sal szkolnych, do kościołów gdzie śpiewali, lub spór wiedli o służbę do mszy. O! jak chcieli wracać a jednak nie mogli, bo każdy myślał o powrocie i każdy ciągnął swego towarzysza dalej a dalej do podróży. Pierwszy krok był zrobiony, wstyd powracać było.
Więc jedni dla dodania sobie serca zaczęli nucić wesołe pieśni studenckie — one im dawny pokój i życie przypominały, inni opowiadali baśnie, z któremi razem szło wspomnienie że się ich w Krakowie nauczyli. — W tej chwili jedyną ich myślą był ten Kraków — a jednak szli, szli coraz dalej niewiedząc gdzie idą, szli oglądając się za siebie i lękając się coraz, aby gdy się obejrzą, nie przestali widzieć już tych wież, tych dachów, aby im mgła nie zasłoniła, góry nie porwały z oczu Krakowa. Potem pomyślał każdy, kto miał jaki kąt i krewnych, aby pójść do nich i zaczęli się tłumami umawiać, gdzie iść w którą stronę mają. — Nie rozdzielali się jednak w pierwszej chwili żalu, gdyby jedni drugich jeszcze utracili, jakżeby to znieść mogli? Szli więc razem. Szli coraz dalej przez góry, przez lasy gdzie ich niosły oczy, szli w świat, prawdziwie w świat, bo nie wiedzieli dokąd szli i na jak długo.
Wiele lat minie, nim drugi raz świat ujrzy wędrówkę podobną, wędrówkę zapłakanych dzieci, bez żywności i grosza, bez celu, w której nikt nie pyta o drogę, o miejsce, idą i idą. Tak przynajmniej szły dzieci dzień pierwszy i drugi.
Niewiele uszli do południa, a już nogi nie przywy-
Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.