kłe do dłuższej wędrówki, jak z ulicy na ulicę, ustały, już słabsi i mniejsi niemogąc zdążyć, płacząc w tyle zostawać się poczynali.
Wszyscy na pierwszy odpoczynek po wyjściu zatrzymać się musieli. Tu co kto miał wydobył zapasów, i usiadłszy na ziemi rozprawując o swym losie, dzielić się i częstować nawzajem poczęli. Nie patrzali na dalej, przywykli do nędzy, póki w swych torbach widzieli chleba kawałek, marzyli że im niczego nie zabraknie.
Kiedy ustało dokuczające znużenie i głód, każdy nic nie mówiąc obejrzał się w około, po okolicznych pagórkach i zaroślach, po wydmach piasku, po rozchodzących się w około drogach i westchnął niewidząc celu podróży, u której był samego początku.
W dalszej drodze ku wieczorowi spotykali wieśniaków wracających z Krakowa. Niektórzy z nich słabszych zgodzili się podwieść trochę, inni ubolewając nad niemi przejeżdżali mimo. Każdy patrząc na nich, przypomniał sobie, że oni wracali do domu, do swoich, a ów musiał iść, jeszcze iść i często niemając kąta, rodziny, szukać jej musiał. — Szczęśliwym nazywali tego, kto się spodziewał że go ktoś gdzieś przyjmie, przywita i utuli.
Wieczorem stanęli około wioski małej i rozłożyli się noclegować w stodołach wieśniaczych i żydowskiej gospodzie. — We śnie zdawało im się nawet że nogi utrudzone ruchem dnia całego, szły i poruszały się jeszcze.
Nad rankiem pobudziwszy się ze snu, posiłkiem pokrzepieni, wyruszyli znowu dalej.
Dzień był piękny, słońce z za mgły świeciło, szli
Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.