kaj — mów-że panie Maciejowski.
— Wczoraj, zaczął Maciejowski, gdy pod wieczór trafunkiem prowadzono komuś kobietę.
— Bone deus! krzyknął niecierpliwie król, więc to rzecz poszła o jakąś Helenę! myśląż oni że mój zamek Troja? zuchwalcy!
— Gdy prowadzono komuś kobietę, od Julianny jakiejś mimo owego domu, który do W. W. Świętych należy, szkolna młodzież z owego pobudynku szkoły, która o proszonym chlebie żywności szukać zwykła, poczęła tego urągać i ową niewstydnicę nagabować.
— I cóż? mówże prędzej panie Maciejowski, przerwał król znowu, bo oni mi tymczasem zamek do góry nogami przewrócą.
— Niewstydnica ta oburzywszy się na lżenie i potwarze, zwłaszcza że jej to często owi studenci wyrządzali, uskarzać się miała, co usłyszawszy słudzy księdza Jędrzeja Czarnkowskiego, który jak W. K. Mość wiesz je st proboszczem tego domku i podle ma mieszkanie, wzruszeni na żale bezwstydnicy porwali się do broni, a bezbronnych studentów napośród szkoły uciekających dogoniwszy jednych pozabijali...
— Zuchwalcy! to im nie ujdzie — zawołał król, lecz spiesz się z opowiadaniom panie Maciejowski, bo ta gawiedź widzę myśli że u króla jak w szkole krzyczeć można, trzeba ich mores nauczyć.
— Drugich Najjaśniejszy Panie poranionych prawie bez duszy zostawili. Dziś rano —
— No cóż dziś rano? wiem, rzekł król prędko, że przyszli tu do mnie i wrzeszczą, jakby byli na polu, trzeba ich odprawić, nie chcę ani wiedzieć, ani słuchać, bo nie umieli nawet przyjść do mnie.
Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.