nie był mniejszy nad gniew mój, któregoś nie godzien, pokazałbym ci i nauczył jak masz sobie na przyszłość postępować.
Student odsunął się pół kroku zmarszczywszy brwi, a tłum cały zakrzyczał: — winien! winien ksiądz! — Wrzask ten rozbiegł się po salach zamkowych, powtórzył się i ustał.
— Cichoż Waszmość! krzyknął piorunującym głosem Maciejowski — nie będziecie przyjęci do króla, boście się tymi krzyki i najściem gwałtownem niegodemi tego pokazali. — Idźcie tymczasem do sądu.
— W sądzie jak tu nas odepchną — przerwał mówca z tłumu — nie mamy czem zapłacić za sprawiedliwość, którą od was kupić potrzeba. Nie macie Boga w sercu i prywaty[1] tylko słuchacie.
— Cicho i precz ztąd zuchwalcy! krzyknął Maciejowski powtórnie zaczerwieniony z gniewu, albo was ztąd straży z bronią w ręku odegnać każę. — Powtarzam abyście się w cichości do domów rozeszli a sprawiedliwość dana wam będzie, teraz zaś nie możecie widzieć króla — i niech to wam będzie nauką, abyście jak zapamiętały i rozpasany lud nie lecieli bez rozumu krzyczeć o sprawiedliwość i domagać się jej, gdy nikt jej odmawiać nie myśli.
Mówca tłumu zmarszczył czarne brwi swoje i chwilkę postawszy jeszcze, odezwał się zmierzywszy okiem dwóch posłańców i obracając się do swoich.
— Próżnośmy tu przyszli, nie ma dla nas króla, biedny nie dociśnie się do niego przez możnych, którzy w około straż trzymają, niedopuszczając do jego ucha
- ↑ Własnego interesu. Stary wyraz.