Pan Mikołaj grał na ówczas w szachy z towarzyszem swoim Aleksandrem Glinką, który podobnyż w innym szkół oddziale miał obowiązek. Było ich bowiem kilku seniorów; Mikołaj Szatkowski szeroki plan rozpocząwszy i zgromadziwszy wszystkie siły swoje na jeden punkt z tej strony króla, z której królowa w początku gry nie stoi, zabrawszy mniej uważnemu przeciwnikowi wiele działających figur i postawiwszy króla w szachu, z którego jeden był tylko krok i ten do matu prowadził — cieszył się już wygraną, gdy nagły krzyk zbliżających się studentów zwrócił uwagę jego przeciwnika.
Zaczęto nareszcie pukać do drzwi.
— Spójrz no Waszmość kto to tam tak łomocze? rzekł gospodarz do kolegi — pewnie studenci.
Pan Aleksander cały w szachach i niefortunnej grze swojej, nieruszając się z miejsca odezwał się tylko.
— Idź Waszmość sam, bo ja ultimus spiro i namyślić się muszę.
— Tylkoż ostrożnie Waszmość, żebyś mi tu co nie poprzewracał, bo czasem umiesz kręcić.
— No! no! bez tych podejrzeń! a kiedy-żem się tego dopuścił?
Mikołaj Szatkowski wstał powoli wyciągając nogi i mało bacząc na hałas powiększający się w sieniach, splunął, potarł czoła i dopiero ze wszelką formalnością drzwi otworzył. Tu pokazały się sieni pełne studentów, których głowy jedna nad drugą wyglądały. — Na przedzie stał Lew Maciejowski, który ukłonem witał seniora i ozwał się:
— Laudetur Jezus Christus!
— In saecula saeculorum. Mospanie — mój skoczek stał na białem, jużeś go przestawił!?
Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.