Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

sca w które szedł, jak nikt go słowem, ani skinieniem nie witał, widział w całej okropności wyrok, jaki na niego wszyscy wydali, patrzał niewinny i milczeć musiał i cierpieć. — Niepodobna nawet opisać cierpienia, których istota nie da się pochwycić, ani dotknąć — ten pot zimny, ten żar który nagle głowę rozpala, potem dreszcz znowu, potem niby łzy które niedojrzałe wpływają do powiek i wracają nazad do serca, to milczenie okropne, które inni biorą za strach i wyznanie winy, a które jest tylko zdumieniem i żalem. W tym stanie duszy jedno przyjazne słowo otwiera niebo dla człowieka, lecz któż je wyrzec zechce?
Obwiniony próżno szukając, do kogoby mógł przemówić lub zbliżyć się, przypatrzywszy się swemu nieszczęściu z bliska, wyszedł z mieszkania biskupa ze łzami w oczach, bo nie mógł dłużej ścierpieć żywego widoku swego potępienia niesprawiedliwego, który mu serce rozdzierał. — Lecz cierpienie wyszło z nim razem i wyraz — zbójca — którym go przywitali służalce kiedy przechodził, trącając go zuchwale, mieniąc go niższym od siebie i nie ustępując mu drogi.
Tuż za mieszkaniem biskupa ujrzał ks. Czarnkowski postać jakąś czarną i małą, przemykającą się blisko, która śmiejąc się złośliwie, krzyknęła mu do ucha:
— Wracasz od biskupa, czy ci przyrzekł że będziesz niewinny?
Postać znikła i znowu pot zimny oblał mu skronie i dolegające cierpienie ścisnęło go za serce, bo widział że z jego przyczyny posądzono nawet biskupa.
Wróciwszy do domu znalazł w nim nowe przykrości, przeczytał list który nań czekał, i stanął osłupiały załamując ręce i powtarzając sobie: