wiadać dalej świadectwo swoje, i z wielkiem wykrzykiwaniem na przewrotność i niegodziwość księdza, na którego od strony przeciwnej spadały bez ustanku obelgi, śmiechy i urągowiska, resztę sądu na dzień następny odłożono.
Znalazł jeszcze czas ks. Czarnkowski prosić na nowo, aby dołożono starań do wynalezienia sługi, bez którego uniewinnić się nie mógł, na co mu odpowiedź dano, iż król J. M. zdawna połapać tych wszystkich winowajców miejskiej straży polecił. Po czem oznajmiwszy świadkom przysięgę na dzień następny, dając im noc do namysłu, rozeszli się sędziowie i strony za niemi.
Nazajutrz gdy się znowu zebrano, doniesiono najprzód, że przypadkiem pijanego i przed ludem szablankującego[1] uchwycono pod wieczór sługę, na którym były ostatki nadziei ks. Czarnkowskiego. Uradowało go to nie mało, jak każdy wyobrazić sobie może, lecz prędko przyszły mu myśli insze, myśli smutne, wspomnienie wczorajszych bezczelnych zeznań pierwszego sługi wyraźnie nań namówionego. Słusznie po poprzednich wypadkach można się było lękać, aby i ten dla uniewinnienia siebie z przestrachu nie wyznał fałszywych zupełnie rzeczy, i zataił to, o czem może dla pijaństwa nie doskonale pamiętał, że przebrany w suknie księże stał naówczas na progu, gdy jego towarzysze trzeźwiejsi studentów zabijali. Myśl ta tem była bliższa prawdy, że sługa ów o nic więcej nie będąc obwiniony, mógł się i lekkiej ostatniej swojej winy wypierać dla zupełnego oczyszczenia się. Radość to więc była ze
- ↑ Żartującego, błaznującego. — Stary wyraz.