Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

w zapale obwiniony, a rzeczą samą bynajmniej do niczego nie należał.
Zaledwie ten wyrok przeczytano, w którym uznano sług za jedynie winnych i karze według całej surowości praw podlegających, sala zagrzmiała okropnym wrzaskiem, hukiem, tupaniem, piekielna wrzawa rozległa się w około, zadrżały od niej okna.
Powstali zasiadający, lecz próżno starając się zgiełk ten uspokoić, wyszli a studenci rozsypali się z tymże krzykiem po mieście.
Pospólstwo, ciągle ich stronę trzymające, wtorowało im wszędzie, i nic słychać nie było tylko narzekania w tłumie, w domach, na ulicy, a nawet po kościołach.
Studenci, powiada Orzechowski, po staremu, ponieważ raz winnym zabójstwa Czarnkowskiego ogłosili, na opacznem wyrozumieniu przestając, owych więzionych sług winować nie chcieli.
Ksiądz pleban, jak gdyby mu życie oddano, poszedł spokojny, lecz nim do domu nadążył, wstąpił jeszcze do najbliższego otwartego kościoła, a tam padłszy krzyżem ze łzami Bogu dziękował, że go z tak przykrej wyrwał ostateczności.
Lecz jeszcze wiele zostawało mu do cierpienia, bo któż z tych tłumów był przekonany? — Lud wszystek obwiniał go jeszcze, lud uporczywy w raz powziętem zdaniu jednogłośnie go potępiał, jeszcze za nim wszędzie brzmiały ulice obelgami, leciały wejrzenia pogardliwe i pogróżki. Cierpliwość tylko i niewinność stawił przeciw temu wszystkiemu.
Nazajutrz sąd miał się przed króla wytoczyć, a studenci wołali: że gdy zostanie bez kary, oni opuszczą Kraków, akademią, szkoły i pójdą wszyscy w świat.